Ja rozumiem, iż student ma swoje prawa i czasami trzeba na niego przymknąć oko. Ale pewne granice przyzwoitości muszą być.
W maju miałam dwóch studentów. Powiedziałam im,że na dzień dobry maja u mnie 5 i muszą się bardzo postarać,aby mieć słabszą ocenę. Starali się tak,że oceny nie zmieniłam . Do tej pory utrzymują ze mną kontakt. Miłe!
We wrześniu zgłosiła się do mnie kolejna studentka - już o tym wspominałam.
Przez pierwsze trzy dni pierwszego tygodnia hospitowała sumiennie. W czwartek oznajmiła mi,że ma ważną sprawę rodzinną i musi wyjechać na tydzień, ale jakoś to wszystko odrobi.
W porządku.
Zgłosiła się w ostatni dzień ostatniego tygodnia z papierami, abym jej zaliczyła praktykę i wystawiła ocenę.
Hola, hola!
Skończyła się granica przymrużania oka.
Panienka zrozumiała. Papiery schowała i umówiła się na zajęcia. Znowu hospitowała. Wreszcie zapytałam:
- Czy przypadkiem nie ma przeprowadzić przynajmniej kilku godzin zajęć lekcyjnych?
Ona nie wie!
Ja: Czy za tę praktykę mam jej wystawić ocenę?
Ona: Tak.
Ja: Czy w ocenie mam ująć z jaką gracją siedzi na krzesełku, czy jak stoi, czy.... czy są jakieś kryteria?
Ona: Tak, przydatności do zawodu itd...
Ja: To od tego,że siedzi na krześle nie jestem w stanie sprawdzić, czy się do zawodu nadaje.
Ona: No tak! To ja poprowadzę lekcję.
I poprowadziła jedną godzinę matematyki. Całkiem fajnie, więc gęba mi się uśmiechnęła,że będę mogła coś pozytywnego o dziewczynie napisać. Zatem podaję jej temat następnej lekcji. Daję jej tydzień na przygotowanie.
Tydzień minął wczoraj. Nie zjawiła się.
Przyszła dzisiaj z kolejną wymówką,że coś tam, coś tam....
Ona: A ten mój temat, to pani już zrealizowała?
Ja: Tak, był przewidziany na wczoraj.
Ona: Ojej!
Na dobrą sprawę mogłam ją przegonić na cztery wiatry, ale rozbudziła moją pedagogiczną ciekawość i zaczęła mnie bawić.
Coś mi się wydaję,że cały rok będzie u mnie tę praktykę odrabiać. Cha cha cha....
Może się czegoś nauczy?
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło!
Zwykle mam mieszane uczucia do takichnieogarnietych osob. Zwykle sa bardzo sympatyczne, a kazdemu moze sie cos zapomniec czy przytrafic. A z drugiej strony, nikt nie bedzie nikogo nianczyl, zeby sie upewnic ze wszystko zrobia czy zalatwia jak trzeba.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak! Sami muszą pilnować swoich spraw!
UsuńZastanawia mnie, czy wszyscy mlodzi ludzie wykazuja sie taka beztroska i brakiem odpowiedzialnosci za to, co robia, czy sa to tylko jednostki. Brak zaangazowania, starannosci, nieslownosc, lekcewazenie obowiazkow - dokad ich to zaprowadzi?
OdpowiedzUsuńNie wszyscy! I to jest budujące!
UsuńDD, poruszyłaś bardzo ważny temat. Ja nie skorzystałam z zachęt, aby pracować na uczelni, w szkole podstawowej i gimnazjum pracowałam tylko z doskoku, gdyż zdecydowałam się na pracę u podstaw - w przedszkolu. Przez kilkanaście lat w Polsce sprawowałam opiekę nad wieloma student(k)ami i z roku na rok coraz bardziej opadały mi ręce, gdyż coraz częściej trafiały się osoby właśnie takie, o jakich piszesz. Mam w pamięci wspaniałe studentki, które stawały na uszach i robiły nawet więcej niż były zobowiązane. Ale więcej takich, które pojawiały się bez podstawowej wiedzy i umiejętności pedagogicznych, a pracowały tylko tyle, aby zbyć. Szczytem wszystkiego był przypadek dziewczyny, która migała się tak, jak ta opisana przez Ciebie, najniższą notę wyciągnęła cudem (gdyby to zależało tylko ode mnie, nie otrzymałaby zaliczenia w ogóle), a na odchodnym podsumowała, że ona studia i tak robi tylko, aby mieć dyplom. Po czym w 2 lata później, zatrudniona w tym samym mieście, poszła na "studia na dyrektora". Wyobrażasz sobie?... Przemilczę swoją reakcję, od siebie dodam jeszcze tylko, że to, iż ludzie, którzy mają zawodowo wychowywać i kształcić innych, moim zdaniem absolutnie nie powinni być przepychani i dyplomowani, jeśli nie wykazują do tego ani predyspozycji, ani zapału. Dlatego cieszy mnie, że nie pobłażasz swojej studentce. Oraz że do całej sprawy podchodzisz z lekkim przymrużeniem oka, co zapewne uchroni Cię przed rozstrojem nerwowym z jej powodu ;)
OdpowiedzUsuńDD, widzę, że preferujesz na swoim blogu króciutkie komentarze, jednak poruszony temat bardzo leży mi na sercu, dlatego wybacz, proszę, że się tak rozpisałam. Powodzenia! Daj jej popalić w pozytywnym znaczeniu, i jej, i jej przyszłym podopiecznym wyjdzie to tylko na zdrowie :)
Widzę,że mamy podobne spostrzeżenia! Czasami ręce opadają. Zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje? Ale to jest pytanie retoryczne.
UsuńTy to masz anielską cierpliwość ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy to wymaga mojej cierpliwości. To dziewczynie powinno zależeć!
UsuńJa bym chyba oszalała ;)
UsuńOj, nie! Wierz mi!
Usuńa oni potem nasze dzieci uczyć, zgroza... a Ty trzymaj poziom... wymagań :) miłego weekendu...
OdpowiedzUsuńNiestety!
UsuńCiekawe ile, statystycznie, jest takich nauczycieli jak Ty, którzy nie podpisują papierków studentom w ciemno, żeby im d... nie zawracali albo, że tacy fajni są. Obawiam się, że dużo takich jest i stąd rosnące z roku na rok niezadowolenie z nauczycieli. Coraz częściej padają głosy, że nauczyciele są niedouczeni i najmniej zależy im na dzieciakach.
OdpowiedzUsuńZe swojej podstawówki nie pamiętam żadnego takiego "olewającego" nauczyciela. Tylko kilku z czasów, gdy do podstawówki chodziła moja córka (1991-1999). Większość z grona pedagogicznego to byli "olewacze" z czasów tylko o 5 lat młodszego syna. Czy to przypadek, że zbiegło się to z reformą i wprowadzeniem gimnazjum?
Ups....brak kilku słów złamał sens zdania;-))))
UsuńPowinno być:" Ciekawe ilu, statystycznie, jest takich nauczycieli jak Ty, którzy nie podpisują papierków studentom w ciemno, a ilu takich, którzy podpisują, żeby im d... nie zawracali albo, że tacy fajni są.
Dobrze że nie popuszczasz, przecież te praktyki są po to by czegoś się nauczyła. I może przekonała czy oby na pewno podoła w tym zawodzie!?!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dzisiejsza młodzież chce zdobyć papier! Może nie wszyscy, ale większość i to w parze nie idzie z wiedzą!
UsuńNie jestem w stanie zliczyć studentów i studentek, którzy odbywali u mnie różne praktyki, ale nie pamiętam, żeby mi sie trafiła taka leserka. Zwykle zanim studentaka pojawiła się u mnie, dostawałam z uczelni pisemko z planem praktyki. Tam był wyraźnie określony czas jej trwania oraz zakres. Kiedy studentka pojawiała się u mnie, robiłyśmy wspólnie plan zajęć - hospitacji i lekcji prowadzonych. Od razu podawałam tematy lekcji, które musiała zrealizować (rozkład materiału bardzo się w takich sytuacjach przydawał)i wyznaczałam termin przedstawiania konspektów, które przed lekcją musiałam zatwierdzić. Nie wyobrażam sobie, że praktykantka sobie wyjeżdża, bo coś tam. A jak mi się dziewczyna spóźniła (to znaczy przyszła do szkoły równo z dzownkiem) to jej po prostu nie pozwalałam prowadzić zajęć. Byłam wredna i nie stawiałam piątek za praktyki, jeśli studentka naprawdę na nią nie zasłużyła.Uważam, że od przyszłej nauczycielki należy wymagać wiele, bo jest to zawód wyjątkowy.Nie może uczyć w szkole ktoś, kto jest leniwy, lekceważy swoje obowiązki, nie przedkłada nad dobro swoje dobra dziecka.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w zamganiach:)
Może, gdyby nieodwołalne były praktyki prowadzone jak opisujesz i wszyscy studenci by o tym wiedzieli, część z nich z pomysłu studiów zrezygnowałaby w przedbiegach, a inni w czasie praktyk. Czyli środowisko nauczycielskie samo jest winne, że do praktyk studentów podchodzi lekceważąco? Czy raczej studenci, jak wielu młodych, nastawionych roszczeniowo, wymusza "zaliczanie" praktyk?
UsuńZante -> Unikam uogólnień i stwierdzeń, że coś jest charakterystyczne dla całego środowiska, dla wszystkich studentów itd. Nie wiem, jak student mógłby na mnie wymusić zaliczenie praktyki. Nie ma pracy, nie ma płacy - proste. Natomiast chyba prawdą jest, że młodzi ludzie są teraz nastawieni bardziej roszczeniowo niż kiedyś. Ale to jest bardzo złożone zjawisko.
OdpowiedzUsuńNo właśnie o to mi chodziło, że na Tobie, DD, a kiedyś mojej mamie, nauczycielce z 35 letnim doświadczeniem taka rzecz jak "wymuszenie" zaliczenia praktyk byłaby nie do pomyślenia. Dziś, mam wrażenie, nauczycieli "olewaczy" zarówno swoją pracę, dzieci co szkolonych potencjalnych nauczycieli jest dużo. Z jakiegoś powodu coraz mniej nauczycieli - pasjonatów. I to jest zjawisko, które jakoś socjologicznie (przyjmując jakąś średnią statystyczną) na pewno da się wytłumaczyć. Jest to więc uogólnienie
UsuńZante, w pełni podzielam Twoje spostrzeżenia. Dodam jeszcze, że bycie nauczycielem pasjonatem w dzisiejszych czasach to wstyd. Taka postawa jest ośmieszana i wyśmiewana w samym nauczycielskim środowisku! Takie czasy nastały - cóż!
UsuńDla mnie, jako już nie rodzica małolatów, ale potencjalnej babci;-))) przerażająca powtarzana opinia o tych, którzy idą na kierunki nauczycielskie: "no tak, nic więcej nie umie" albo "wyżej wała nie podskoczy, to co mu/jej zostało?". Jeszcze pół biedy, gdy takiego potencjalnego nauczyciela określa się jako kogoś nieporadnego życiowo, który nie umie zostać biznesmenem, bo to oznacza docenienie zalet umysłu i wiedzy
Usuńw swojej karierze rodzica, rzadko spotykałam nauczycieli zaangażowanych, takich, którym nie jest wszystko jedno.
UsuńA teraz, takim nauczycielem, jest wychowawczyni mojej Juniorki. Chyba napiszę na Jej temat pean pochwalny któregoś dnia :))
I napisz! To jest energia pozytywna dla tych, którzy zaczynają wątpić. A ja zaczynam. Niestety! Brakuje sił, aby być siłaczką w dzisiejszych czasach!
UsuńZante! I w tym tkwi problem. Ale to zamierzone! Niszczenie wszelkich wartości i autorytetów - ktoś ma w tym cel! Przykre! Ale tak jest! Teraz zaczynamy zbierać żniwo. Odejdą ci, na których jeszcze oświata jakoś ciągnie . a potem.... No cóż....
UsuńCieszę się, ze jej nie odpuściłaś. Wielu wypuszcza byle jakich przyszłych nauczycieli, a mnie wtedy krew zalewa!:)
OdpowiedzUsuńBylejakość w dzisiejszych czasach jest na topie! Okropne, ale prawdziwe!
UsuńDo zawodu nauczycielskiego od wielu lat był negatywny nabór. Jeśli ktoś nie dostał się na medycynę, szedł na biologię lub chemię na WSP, jeśli nie zdał na politechnikę, wybierał matematykę lub fizykę na WSP. Studenci filologii na WSP często byli "spadochroniarzami" z uniwersytetów. Jak taki ktoś, kto trafił poniżej swoich marzeń, mógł być dobrym nauczycielem, skoro ten zawód zawsze kojarzył mu się z osobistym niepowodzeniem?
OdpowiedzUsuńWyższa Szkoła Pedagogiczna przez wielu, którzy studiowali na uniwersytecie czy politechnice, była uważana za uczelnię drugiej kategorii. Ale byli tacy, którzy szli tam z wyboru i przekonania. Ja zaczynałam studia na UAM, a kończyłam WSP w Szczecinie. Tak wyszło. Ale tak czy inaczej byłabym nauczycielką, bo nie wyobrażałam sobie innego zawodu.
Jak kiedyś, tak i dziś wielu, na nieszczęście dla siebie i innych, wybiera zawód nauczyciela ze względu na wakacje i inne przywileje. Nie biorą jednak pod uwagę obciązeń, jakie ten zawód ze sobą niesie i dlatego potem są tymi, których nie lubią dzieci i na których narzekają rodzice.
Nie wiem, czy jest na to jakaś rada. Gdyby to ode mnie zależało, wprowadziłabym egzaminy wstępne na studia nauczycielskie, obowiązkowe badania predyspozycji zawodowych przed egzaminem i roczną praktykę asystencką w szkole po pierwszym roku studiów. Ale żeby ktoś chciał te trudności pokonać, musiałby mieć zagwarantowane po studiach dobre warunki pracy, a przede wszystkim płacy.
No ale to tylko takie mrzonki idealistki. Nie sądzę, żeby się cokolwiek w tej kwestii miało zmienić. Poza tym nie wszystko zależy od nauczycieli. To, czego nie udało się z polską oświatą zrobić zaborcom i okupantom, załatwiły ostatnie dwa rządy.
Kiedyś tak było! Teraz jest tak jak piszesz!
UsuńI taka osoba ma być odpowiedzialną za młodzież nauczycielką??
OdpowiedzUsuń