Wykupiliśmy wycieczkę z opcja całodziennego rejsu po Adriatyku. Kapitan przywitał nas kawą i sznapsem. W pierwszej chwili chciałam odmówić - człowiek śniadania nie zjadł , a juz wódkę ma popijać, ale potem przypomniałam sobie moja koleżankę, która mawiała,że jeśli jedziesz w ciepłe kraje, przed jedzeniem należy wypić łyk wódki - tak dla zdrowotności,żeby sensacji żołądkowych nie było. Tak też łyknęłam łyk owego trunku zwanego rakija. Aż mnie wykręciło. Brr. Ohydna, jak dla mnie. Mój mąż uważał inaczej, ale to kwestia smaku i upodobania.
Czego jednak nie robi się dla zdrowotności, hi, hi, hi...
Wypłynęliśmy w morze. Łajba sunęła bezszelestnie po spokojnej tafli morza. Na pokładzie byliśmy jedynymi Polakami. Rosjanie zajęli górny pokład, a Niemcy dolny. Ze względu na Kasię byliśmy na dolnym pokładzie. Było cudownie. Spokój jednak zakłócały bezstresowo wychowywane niemieckie dzieci, które łaziły, kręciły się, przeszkadzały. Na początku mnie to irytowało, ale potem odpuściłam i dzieciaki zaczęły traktować mnie jak swoją.. Ot, im człowiek starszy, tym łagodniejszy i bardziej tolerancyjny.
Po śniadaniu - trzeba przyznać królewskim, mimo, iż na łajbie dotarliśmy do pierwszej wyspy chorwackiej Krk. Tam otrzymaliśmy 2 godziny na plażowanie i kąpiel w morzu. Plaża cudna, chociaż kamienista. Piękny deptak. Od razu u mnie włączył się szwendacz. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęły te dwie godziny i trzeba było wracać na statek.
Na łajbie czekał na nas obiad i ruszyliśmy dalej.Towarzyszyło nam stado mew. Krążyły, krzyczały... Potem wyjaśniło się dlaczego. Załoga resztki obiadowe wrzuciła do morza. To był raj dla ptactwa, a dla mnie szok.
Kolejny przystanek to port w przecudnej zatoczce wyspy Cres. Sceneria wręcz bajkowa. Nad głową śmigali odważni na tyrolce. Ach... tak mi trochę żal się zrobiło,że problemy mam z kręgosłupem i raczej nie wskazane jest ... Ale miałam ochotę, oj, miałam ochotę...
Ruszyliśmy w dalszą podróż. Oczywiście, otrzymaliśmy kolejny posiłek - podwieczorek - przepyszne kawałki arbuza. Nad łajbą fruwały mewy... Prądy morskie zmieniły formę rejsu. Na morzu pojawiły się fale. Łajbą zatrzęsło i zakołysało. Spokojny do tej pory rejs zaczął nabierać kolorów.
Niemieckie dzieci zapiszczały i schowały się w ramionach rodziców. Mieliśmy je z głowy do końca rejsu. We mnie coś się obudziło. Przymknęłam oczy. Zaczęłam sobie wyobrażać,że płynę żaglowcem, takim czteromasztowcem. Wiatr dmie w żagle.
Wiatr we włosach. Ja stoję na dziobie i jestem władczynia przestworzy...
Z górnego pokładu słychać było harmoszkę i śpiew grupy Rosjan .. biełyje rozy
Chwilo trwaj - pomyślałam... Trwaj!
Fantastyczna wycieczka! Bardzo lubie takie morskie przejazdzki (przeplywki?), dokola nic tylko nieskonczonosc wody, slonce i mewy.
OdpowiedzUsuńTo tak jak ja!
UsuńCudna wycieczka:)))pozdrawiam serdecznie:)))
OdpowiedzUsuńTo prawda. Na długo w pamięci pozostanie.
Usuńno to Ci/Wam zazdroszczę bardzo )))
OdpowiedzUsuńTo już historia i wspomnienia...
UsuńI fajno!
OdpowiedzUsuńPiękne widoki... Jest czym zachwycić oczy. Ja to w takich chwilach przeważnie wzdycham sobie, a w głowie rodzi się jedna myśl: Jaki piękny ten świat, życia nie starczy, aby móc podziwiać te wszystkie wspaniałości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dla mnie to najlepsza częśc wypraw zwykle - te odcinki, które da sie pokonac wodą:). A jak jeszcze jest przerwa na kąpiel... super:)
OdpowiedzUsuńWiem jak to jest!
OdpowiedzUsuńUroki morza i przyroda. To jest to!
Pozdrawiam:)
Piękne widoki. :)
OdpowiedzUsuńA ja w te wakacje tam wyruszam, wraz z mężem :)
OdpowiedzUsuń