Kazimierz Dolny - Rynek |
Jak już wcześniej pisałam, pierwszym przystankiem naszej podróży był Kazimierz Dolny. Ledwie zakwaterowaliśmy się w hotelu, a ja już rodzinę pogoniłam do zwiedzania. Szkoda mi było czasu na odpoczywanie, kiedy tyle pięknych miejsc i zabytków czeka na podziwianie. Rozumiem,że Małżonek miał prawo być zmęczony. W końcu to on prawie 10 godzin wiózł nas do tego czarownego miejsca, ale przecież .... przecież przyjechaliśmy tu w jakimś celu. A zatem ruszyliśmy w miasto. W pewnym momencie, rodzina zaczęła domagać się przerwy na posiłek.
Uległam.
Padła propozycja pizzy. Młodsza wypatrzyła lokal i miejsce, gdzie możemy przysiąść. Szczególnie dziwne wydawało mi się to miejsce do siedzenia - po drugiej stronie ulicy, ale przekrzyczana zostałam i uciszona. Zatem potulnie usiadłam przy stoliku i czekam.
Po chwili:
- A jak usłyszysz, kiedy nasza pizza będzie gotowa? - pytam męża.
- Babka przyniesie.
- Aha!
Obserwuję.
Faktycznie, co jakiś czas biegnie babka z pizzą z drugiej strony uliczki, a ta trafia do klientów siedzących przy stolikach.
Czekamy....
Czekamy 10 minut, 15, minut, 20 minut, pół godziny.
Ludzie zjadają swoje pizze i odchodzą, a my wciąż siedzimy.
Dziwne mi się to wydało, ale moi dalej uspakajają mnie,żebym cierpliwie czekała.
Głupio tak siedzieć o suchym pysku. Zatem podeszłam do baru, aby sobie chociaż kawę mrożoną zamówić. A skoro już do tego paru podeszłam, to przecież o tę pizzę zapytać mogę. Kto pyta, nie błądzi, jak uczy przysłowie ludowe. Grzecznie zapytałam, co z tą naszą pizzą, bo my tak siedzimy......
U pana zobaczyłam przerażenie w oczach. Jakżeby to o nas zapomniał, coś ominął. Szuka w swoich rachunkach, dopytuje...
Więc ja mu grzecznie nasz rachunek ( trochę wymięty, bowiem tuż przed zniszczeniem został przeze mnie uratowany) Pokazuję.
A pan!
- Proszę pani, ale to nie jest nasza restauracja!
- Jak to nie wasza? Przecież widzę, jak donoszą wam pizzę z tej pizzerii naprzeciwko.
- Tak, bo my tam zamawiamy dla ludzi, którzy u nas zamawiają.
- ????? - wzięłam kawę i wracam do stolika z wieścią dla moich!
A oni, że co ja opowiadam, że....
- Kelner łaskawie zgodził się, abyśmy tutaj zjedli, bo ja kawę zamówiłam. Ale ktoś tę naszą pizzę musi z owej pizzerii przynieść.
Poszedł Mężowski z Młodszą. Przynieśli zimną pizzę, która od 40 minut na ladzie czekała.
Do dzisiaj na wspomnienie tamtej sytuacji wybuchamy gromkim śmiechem. Nie ma to jak wpuścić chłopa do biura..... cha, cha. cha
:) dobre :)
OdpowiedzUsuńHe, he...
UsuńTakie anegdoty pamięta się bardziej,niż zwiedzane miejsca!;))
OdpowiedzUsuńI takie anegdoty łączą
OdpowiedzUsuńNo to macie się z czego śmiać:))
OdpowiedzUsuńAno! Mamy i smiejemy się. Gdyby głupota miała skrzydła.... cha cha cha!
Usuńzabawna historia, fajnie, że się z nami podziliłaś
Usuńa czemu mój komentarz wcięło???? Komu ja go napisałam????
OdpowiedzUsuńHa, a to ci historia? Do mnie na skrzynkę przyszedł, więc odpowiadam:
UsuńGdyby mi się tej kawy wcześniej zachciało, to pewnie nie zapytałabym o pizzę, tylko grzecznie bym czekała dalej!
Fajne wspomnienie, byłam w Kazimierzu 8 lat temu i zatęskniło mi się po przeczytaniu Twojej opowieści . Byłam tydzień w górach , lało przez 5 dni , przynajmniej się wyspałam., Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńNie ma tego złego , co by na dobre nie wyszło!
OdpowiedzUsuńTakie rodzinne anegdotki, będa żyć wiecznie, opowiadane z pokolenia na pokolenie:):)
OdpowiedzUsuń