W naszej szkole na koniec roku przyznaje się uczniom tytuł "Uczeń Roku".
Taki uczeń dostaje książkę i dyplom. Do tego tytułu kandydatury ( po jednej z
każdej klasy) na radzie pedagogicznej prezentuje wychowawca. Później nauczyciele
biorąc pod uwagę kryteria i osiągnięcia danego kandydata - głosują. Zostaje
wybrany jeden i jemu w danym roku przypada szlachetny tytuł.
Ile przez ten tytuł moja koleżanka się nacierpiała! Ha!
A było to tak:
W ubiegłym roku koleżanka zaproponowała do tegoż tytułu chłopca ze swojej
ówczesnej pierwszej klasy. Dzieciaczek ma zdolności recytatorskie. Zdobył kilak
nagród w konkursach, a przy tym podbił serca rady pedagogicznej ( jako
sześciolatek ) - przyznano mu tytuł. W tym roku, owa koleżanka wytypowała inne
dziecko do tej nagrody. Przecież nie jego jednego ma w klasie. Wprawdzie tytuł
przypadł dziecku z innej klasy, ale burza się rozpętała.
Mamuśka owego ubiegłorocznego Ucznia Roku dostała szału, że to nie jej
dziecko zostało kandydatem z tej klasy. Zasypała nauczycielkę obelżywymi e-
mailami. Wysyłała groźby, straszyła kuratorium i Bóg wie jeden jeszcze
czym.
Dalej, zaczęła ją szykanować wobec innych rodziców... Napisała pismo do
dyrektora, a w nim porównywała osiągnięcia owej dziewczynki z jej synem,
zaznaczając przy tym, iż inny talent niż recytatorski, jest mniej ważny.
Jak czuła się nauczycielka? Jak zbity pies.
Na szczęście w jej obronie stanęli inni rodzice, którzy poczuli się urażeni
zachowaniem mamuśki. Bowiem wyglądało na to,że w klasie powinno się nagradzać
tylko to jedno, jedyne dziecko, a ich dzieci powinny stanowić jedynie tło dla
owego wybranego geniusza.
Ach!
Obyś cudze dzieci uczył - mówi przysłowie ludowe. Coś w ty jest.
Jakie to szczęście,że ja nie mam takich problemów!
Nie wiem, nie rozumiem takich zachowań rodziców...
OdpowiedzUsuń