Wakacje się już kończą i powraca temat sześciolatków w szkole. Postanowiłam wypowiedzieć się na ten temat. W końcu temat mi bliski i czuję się specjalistką w tej dziedzinie.
Jestem nauczycielką nauczania początkowego ( zintegrowanego, pedagogiki wczesnoszkolnej - jak zwał, tak zwał). Zatem pracuję z takimi właśnie dziećmi.
Jestem też matką, która swoją najstarszą latorośl posłała niegdyś do szkoły w wieku sześciu lat. A zatem znam problem z różnych pozycji patrzenia i perspektywy czasu.
Kiedyś oglądałam konferencję z udziałem premiera, pani minister edukacji i zaproszonych gości. Ekspertem była super niania, Dorota Zawadzka. Bardzo cenię tę panią, jej wiedzę oraz pomysły w radzeniu sobie z małymi dziećmi.
Niestety, po tym programie, moja fascynacja tą osobą zmalała niemal do zera. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię.
Małe dziecko jest niczym gąbka, chłonie wiedzę, chce poznawać świat i czerpie przyjemność z uczenia się, szybko się przy tym uczy - TO JEDYNA KWESTIA, Z KTÓRĄ W PEŁNI ZGADZAM SIĘ z uczestnikami dyskusji po stronie rządu.
Postawię zatem pytania:
Czy to wystarczy, aby posłać dziecko do szkoły?
Czy polskie szkoły faktycznie są przygotowane na przyjęcie sześciolatków?
Czy reforma przygotowana przez ministerstwo działa na korzyść dziecka?
Zacznę od tego, że nie jestem przeciwna posyłaniu dzieci sześcioletnich do szkoły, pod warunkiem,że osiągnęły pełną dojrzałość szkolną. To właśnie dojrzałość szkolna powinna być podstawowym wyznacznikiem, czy dziecko może podjąć wyzwania szkolne, czy też nie.
JESTEM PRZECIWNICZKĄ KRYTERIUM , JAKIE POSTAWIŁO MINISTERSTWO: naukę w pierwszej klasie od 2014 r podejmą wszystkie sześciolatki urodzone od stycznia do lipca 2008 r.
Dlaczego?
Każde dziecko rozwija się indywidualnie i inaczej. W wieku 6 lat zachodzi ogromny proces przemian w różnych sferach: somatycznej, motorycznej,intelektualnej, emocjonalnej społecznej itp.... Warto dokładnie przeanalizować właściwości psychofizyczne sześciolatków . Tutaj zrobię to bardzo powierzchownie i ogólnie, a następnie przedstawię stan faktyczny współczesnej polskiej szkoły, ściślej mówiąc, polskiego systemu edukacyjnego.
Rozwój somatyczny:
Następuje rozrost organizmu - a zatem dziecko jest niewytrzymałe na duży wysiłek.
Występują dysproporcje w budowie ciała - dziecko męczy jednostajna pozycja, monotonny ruch....
Następuje wzmocnienie kośćca - łatwo można wytworzyć wadliwą postawę ciała, bowiem kościec jest giętki, wrażliwy, słabo zwapniony
Układ nerwowy podatny jest na zmęczenie - należy unikać jednostajnego wysiłku.
Rozwój motoryczny
U dzieci następuje zwiększona ruchliwość - należy zapewnić odpowiednią przestrzeń i przyrządy
U dzieci następuje zwiększona ruchliwość - należy zapewnić odpowiednią przestrzeń i przyrządy
Motoryka mała:
Dzieci mają wciąż silne napięcie mięśniowe rąk ( palców, nadgarstka, przedramienia i barków), stąd niechęć wielu dzieci do pisania. Pismo wówczas jest niekształtne, nie mieści się w liniaturze itp...
Uwaga jest jeszcze mimowolna, skoncentrowana na bodźcach silnych. Czas trwania uwagi aktywnej wynosi około 15 minut.
Wąski zakres i brak podzielności uwagi utrudnia jednoczesne ujmowanie wielu spostrzeganych przedmiotów.
Myślenie: konkretno - obrazowe
Rozwój emocjonalny - dzieci są wyjątkowo wrażliwe na ocenę ich osoby.
A jak to się ma do polskiej szkoły?
Co prawda nauczyciele starają się brać pod uwagę wyżej wymienione właściwości, jednakże ... no właśnie, jednakże....
W salach lekcyjnych, wedle przykazań ministerstwa, znajdują się kawałki wygładzin zwanych dywanami. Dzięki temu ławki zostały ściśnięte, a dzieci mają mniej miejsca wokół siebie przy stolikach. Na dywanie siedzą poupychane jak muchy, ocierają się wzajemnie o siebie i przeszkadzają sobie nawzajem.. Zapewne nie jest to swobodna, sprzyjająca nauce pozycja.
Dywan jest zbyt mały albo dzieci zbyt dużo, albo... albo sale za małe... coś tutaj nie pasuje.
Stoliki i krzesełka - hi, hi hi... Kiedy słucham mądrali skrzeczących na prawo i lewo, to coś mi się w kieszeni otwiera.
Nasza szkoła jest nowoczesną szkołą i jako jedna z nielicznych posiada regulowane stoliki, które można dostosowywać do wzrostu każdego dziecka.
Ale co z tego? Pracujemy w szkole na zmiany ( W jednej sali uczą się dwie, czasami trzy, cztery klasy). Co kilka godzin mamy rotację różnych dzieci w różnym wieku i o różnym wzroście. A zatem codziennie jedną lekcję musiałabym poświęcać na regulowanie owych stolików ( właściwie, nie ja, ale konserwator - i nie wiem, czy potrafiłby się sklonować tyle razy, aby w tym samym czasie w innych salach wykonać podobną czynność i jeszcze dopełnić innych obowiązków) i usadzanie dzieci. Niestety takiej lekcji w planie zajęć nikt nie uwzględnił, rozliczana jestem z każdej godziny realizacji podstawy programowej.
Dalej zmieniono podstawę programową, ale tylko powierzchownie w pierwszej klasie. W drugiej i trzeciej jest tyle materiału programowego,że te dzieci ledwie dyszą. Ponadto po każdej klasie ( nawet po pierwszej) dzieci piszą test, a po trzeciej nawet dwa testy.. Testy OBUT -u - są zaprzeczeniem wszelakich założeń podstawy programowej. Są trudne, zawierają materiał z klasy wyższej i nie wiem, co mają sprawdzać. Chyba mają udowodnić dzieciom, jakie są głupie, a nauczycielom,że źle uczą... Nie oczekujmy od maluchów, aby świetnie radziły sobie z zadaniami z materiału, z którym się nie spotkały, np. dzielenie z resztą - wyrzucone z programu - na teście było; dzielenie liczby dwu, trzycyfrowej przez dwucyfrową - nigdy nie było w programie - na teście było. W programie ujęto rozwiązywanie prostych zadań tekstowych, na teście pojawiły się złożone, o podwyższonym poziomie trudności, które zwykle serwujemy na konkursach matematycznych... i tak mogłabym wymieniać. Do czego zmierzam...
Nauczyciel znając pomysły naszego ministerstwa, próbuje przygotować dzieci na tę przygodę i przy tym wyjść z twarzą jako nauczyciel. Pewną presję też czuje od swoich bezpośrednich przełożonych. Testy zewnętrzne jakoby pokazują poziom nauczania w owej szkole. Zatem nie ma czasu na zabawę. Dzieci pracują na lekcji i w domu. Zdolne - dają radę. Dzieci z dysfunkcjami.... dopowiedzcie sobie sami.
W takich realiach sześciolatek, który nie osiągnął dojrzałości szkolnej, na starcie skazany jest na pełną porażkę. Gadanie o indywidualizacji w grupie 25- 29 rozbrykanych, nadruchliwych maluchów jest czystą mrzonką.
Materiał programowy jest obszerny, a tutaj trzeba jeszcze poza program sięgnąć, aby chociaż niektóre coś na owych testach zrobiły.
Trzy lata temu nawet dla pierwszaków był sprawdzian dyrektorski z kaligrafii ( patrz wł. motoryki małej). Głośno krzyczałam - to zrezygnowano z tego typu sprawdzianu, ale kontynuacja jest w postaci konkursu dla chętnych ( powiedzmy).
We współczesnej szkole wszystko podporządkowane jest tym idiotycznym testom, a maluchy należy przyzwyczajać do nich od pierwszego roku nauki, tak nam przynajmniej powtarza władza.
Dziecko sześcioletnie chce się bawić. Ma taką naturalną potrzebę swoistej zabawy w grupie rówieśniczej. Taką możliwość ma w przedszkolu .W szkole jej nie zaspokoi. Wprawdzie stosuje się metody zabawowe podczas lekcji, ale są to zabawy kierowane przez nauczyciela i dostosowane do tematyki lekcji i ograniczone w czasie ( lekcja trwa 45 minut). Nie każde dziecko może więc w określonej zabawie zabłysnąć. Pojawia się stres, poczucie niesprawiedliwości itd... Poza tym czy ktoś widział w szkole zabawki? Jeśli są pojedyncze maskotki, to stanowią dekorację klasopracowni i tyle.
Wymyślono salę zabaw. Ba, nawet wyposażono ją kolorowe chińskie badziewie, które się szybko psuje. Jedna sala na 10 klas ( jak u nas 1-2 się bawią )! Zatem wchodzenie do takiej sali zostało ujęte planem: 1 raz w tygodniu zamiast wf-u. Bo lekcji na zabawę w siatce godzin ministerstwo nie przewidziało!
Miały powstać place zabaw przy szkołach.... Szczęśliwe te szkoły, którym udało się pomysł zrealizować i pieniądze uzyskać. Większość niestety nie ma placu zabaw. O sprzęcie sportowym, a raczej jego braku w szkołach nie wspomnę. O sprzęcie muzyczny - również.
A kryzys teraz- trza oszczędzać. Premier cięcia zapowiada!
Dodam, że dzieci noszą ze sobą podręczniki i przybory szkolne. Co mogą zostawić w szkole, zostawiają, ale i tak ciężary codziennie dźwigają.
Uczniowie w szkole podlegają ocenie. Wprawdzie wprowadzono ocenę opisową semestralną, jednakże są oceny bieżące. Na jakiejś podstawie tę semestralną trzeba wystawić. W różnych szkołach jest różnie. U nas system punktowy. Cały system oceniania ujęty jest w Wewnątrzszkolnym Systemie Oceniania, zwanym WSO. A zatem to, jak zaburzony manualnie Jaś narysuje lub napisze powinno znaleźć odbicie w ocenach. W przedszkolu czegoś takiego nie ma. Jest opisowa diagnoza, ale dziecko nie jest poddawane presji oceniania.
Pani Zawadzka pięknie opowiadała, jak to bez zapowiedzi odwiedzała różne szkoły i patrzyła, czy są przygotowane na przyjęcie dzieci sześcioletnich. Mój boże!
Jeżeli pani Zawadzka tak sobie swobodnie mogła chodzić po wybranej przez nią szkole i zaglądać w najróżniejsze kąty, to ja jestem porządnie zaniepokojona o bezpieczeństwo dzieci uczących się w tej szkole.
Zakładam jednak,że została rozpoznana i oprowadzana. Który dyrektor pokaże słabe punkty swojej placówki? Musiałby być chory na umyśle!
A potem taka baba gada i opowiada... i przekonuje...
Na ten temat mogłabym długo jeszcze pisać i mówić.
Reasumując :
A jak to się ma do polskiej szkoły?
Co prawda nauczyciele starają się brać pod uwagę wyżej wymienione właściwości, jednakże ... no właśnie, jednakże....
W salach lekcyjnych, wedle przykazań ministerstwa, znajdują się kawałki wygładzin zwanych dywanami. Dzięki temu ławki zostały ściśnięte, a dzieci mają mniej miejsca wokół siebie przy stolikach. Na dywanie siedzą poupychane jak muchy, ocierają się wzajemnie o siebie i przeszkadzają sobie nawzajem.. Zapewne nie jest to swobodna, sprzyjająca nauce pozycja.
Dywan jest zbyt mały albo dzieci zbyt dużo, albo... albo sale za małe... coś tutaj nie pasuje.
Stoliki i krzesełka - hi, hi hi... Kiedy słucham mądrali skrzeczących na prawo i lewo, to coś mi się w kieszeni otwiera.
Nasza szkoła jest nowoczesną szkołą i jako jedna z nielicznych posiada regulowane stoliki, które można dostosowywać do wzrostu każdego dziecka.
Ale co z tego? Pracujemy w szkole na zmiany ( W jednej sali uczą się dwie, czasami trzy, cztery klasy). Co kilka godzin mamy rotację różnych dzieci w różnym wieku i o różnym wzroście. A zatem codziennie jedną lekcję musiałabym poświęcać na regulowanie owych stolików ( właściwie, nie ja, ale konserwator - i nie wiem, czy potrafiłby się sklonować tyle razy, aby w tym samym czasie w innych salach wykonać podobną czynność i jeszcze dopełnić innych obowiązków) i usadzanie dzieci. Niestety takiej lekcji w planie zajęć nikt nie uwzględnił, rozliczana jestem z każdej godziny realizacji podstawy programowej.
Dalej zmieniono podstawę programową, ale tylko powierzchownie w pierwszej klasie. W drugiej i trzeciej jest tyle materiału programowego,że te dzieci ledwie dyszą. Ponadto po każdej klasie ( nawet po pierwszej) dzieci piszą test, a po trzeciej nawet dwa testy.. Testy OBUT -u - są zaprzeczeniem wszelakich założeń podstawy programowej. Są trudne, zawierają materiał z klasy wyższej i nie wiem, co mają sprawdzać. Chyba mają udowodnić dzieciom, jakie są głupie, a nauczycielom,że źle uczą... Nie oczekujmy od maluchów, aby świetnie radziły sobie z zadaniami z materiału, z którym się nie spotkały, np. dzielenie z resztą - wyrzucone z programu - na teście było; dzielenie liczby dwu, trzycyfrowej przez dwucyfrową - nigdy nie było w programie - na teście było. W programie ujęto rozwiązywanie prostych zadań tekstowych, na teście pojawiły się złożone, o podwyższonym poziomie trudności, które zwykle serwujemy na konkursach matematycznych... i tak mogłabym wymieniać. Do czego zmierzam...
Nauczyciel znając pomysły naszego ministerstwa, próbuje przygotować dzieci na tę przygodę i przy tym wyjść z twarzą jako nauczyciel. Pewną presję też czuje od swoich bezpośrednich przełożonych. Testy zewnętrzne jakoby pokazują poziom nauczania w owej szkole. Zatem nie ma czasu na zabawę. Dzieci pracują na lekcji i w domu. Zdolne - dają radę. Dzieci z dysfunkcjami.... dopowiedzcie sobie sami.
W takich realiach sześciolatek, który nie osiągnął dojrzałości szkolnej, na starcie skazany jest na pełną porażkę. Gadanie o indywidualizacji w grupie 25- 29 rozbrykanych, nadruchliwych maluchów jest czystą mrzonką.
Materiał programowy jest obszerny, a tutaj trzeba jeszcze poza program sięgnąć, aby chociaż niektóre coś na owych testach zrobiły.
Trzy lata temu nawet dla pierwszaków był sprawdzian dyrektorski z kaligrafii ( patrz wł. motoryki małej). Głośno krzyczałam - to zrezygnowano z tego typu sprawdzianu, ale kontynuacja jest w postaci konkursu dla chętnych ( powiedzmy).
We współczesnej szkole wszystko podporządkowane jest tym idiotycznym testom, a maluchy należy przyzwyczajać do nich od pierwszego roku nauki, tak nam przynajmniej powtarza władza.
Dziecko sześcioletnie chce się bawić. Ma taką naturalną potrzebę swoistej zabawy w grupie rówieśniczej. Taką możliwość ma w przedszkolu .W szkole jej nie zaspokoi. Wprawdzie stosuje się metody zabawowe podczas lekcji, ale są to zabawy kierowane przez nauczyciela i dostosowane do tematyki lekcji i ograniczone w czasie ( lekcja trwa 45 minut). Nie każde dziecko może więc w określonej zabawie zabłysnąć. Pojawia się stres, poczucie niesprawiedliwości itd... Poza tym czy ktoś widział w szkole zabawki? Jeśli są pojedyncze maskotki, to stanowią dekorację klasopracowni i tyle.
Wymyślono salę zabaw. Ba, nawet wyposażono ją kolorowe chińskie badziewie, które się szybko psuje. Jedna sala na 10 klas ( jak u nas 1-2 się bawią )! Zatem wchodzenie do takiej sali zostało ujęte planem: 1 raz w tygodniu zamiast wf-u. Bo lekcji na zabawę w siatce godzin ministerstwo nie przewidziało!
Miały powstać place zabaw przy szkołach.... Szczęśliwe te szkoły, którym udało się pomysł zrealizować i pieniądze uzyskać. Większość niestety nie ma placu zabaw. O sprzęcie sportowym, a raczej jego braku w szkołach nie wspomnę. O sprzęcie muzyczny - również.
A kryzys teraz- trza oszczędzać. Premier cięcia zapowiada!
Dodam, że dzieci noszą ze sobą podręczniki i przybory szkolne. Co mogą zostawić w szkole, zostawiają, ale i tak ciężary codziennie dźwigają.
Uczniowie w szkole podlegają ocenie. Wprawdzie wprowadzono ocenę opisową semestralną, jednakże są oceny bieżące. Na jakiejś podstawie tę semestralną trzeba wystawić. W różnych szkołach jest różnie. U nas system punktowy. Cały system oceniania ujęty jest w Wewnątrzszkolnym Systemie Oceniania, zwanym WSO. A zatem to, jak zaburzony manualnie Jaś narysuje lub napisze powinno znaleźć odbicie w ocenach. W przedszkolu czegoś takiego nie ma. Jest opisowa diagnoza, ale dziecko nie jest poddawane presji oceniania.
Pani Zawadzka pięknie opowiadała, jak to bez zapowiedzi odwiedzała różne szkoły i patrzyła, czy są przygotowane na przyjęcie dzieci sześcioletnich. Mój boże!
Jeżeli pani Zawadzka tak sobie swobodnie mogła chodzić po wybranej przez nią szkole i zaglądać w najróżniejsze kąty, to ja jestem porządnie zaniepokojona o bezpieczeństwo dzieci uczących się w tej szkole.
Zakładam jednak,że została rozpoznana i oprowadzana. Który dyrektor pokaże słabe punkty swojej placówki? Musiałby być chory na umyśle!
A potem taka baba gada i opowiada... i przekonuje...
Na ten temat mogłabym długo jeszcze pisać i mówić.
Reasumując :
Witaj:O) nie wiem czy moja wypowiedz cos wniesie do dyskusji..., ale jastem zdecydowanie na TAK. Mieszkam w Niemczech i tutaj nie ma wyboru obowiazek szkolny jest od szesciu lat... Zawsze jest tak, ze wyznaczony jest "Stichtag"-czyli dzien graniczny (w przypadku mojej Vicki i dzieci ktore szly w naszym landzie do szkoly pierwszy raz w 2010 r. byl to 31-08-2010) -dodam, ze to jest takze dzien jej urodzin- czyli miala dokladnie co do dnia skonczone 6 lat. Oznacza to, iz dziecko urodzone juz 1-09-2010 roku moglo spokojnie rok poczekac... i tak tez jest w Vicki klasie - jest najmlodszym uczniem- bo reszta to urodzone grubo lub krotko przed owym dniem granicznym i tak. ma np. kolezanki z wrzesnia 2003- czyli w praktyce o rok starsze... Dlaczego ja jestem na tak???-kieruje sie glownie moimi doswiadczeniami i wiem, ze dla mojej corki bylo to rozwiazanie korzystne. Przeciez szesciolatek w szkole to np. dziecko w wieku 6 lat i 8 mcy (przyklad), rzadko dzieje sie tak jak u nas z Vicki (chodzi o dokladna date urodzin i poczatku edukacji) - mysle, ze nie ma sensu przedluzac wprowadzenia tej reformy, rozwoj dieci jst blyskawiczny- my dorosli wspominajac wlasne dziecinstwo- wiemy to najlepiej...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
ania
Aniu, ale i system edukacji, program,wymagania w Niemczech są inne niż w Polsce. Więc nie ma co porównywać.
Usuń...hmmm-ten system tez pozostawia wiele zastrzezen- np. to, ze dzieci ucza sie pisac drukiem a dopiero pod koniec drugiej klasy zaczynaja pisac pisanym pismem- podwojna nauka... bez komentarza pozostawie zapis fonetyczny, lub ewidentne bledy uznawane za norme i nie korygowane (ich faktyczna weryfikacja to dopiero 4 klasa)...do tego fakt, ze szkola podstawowa to tylko 4 lata- po czwartej klasie dzieci wedruja do dalszych szkol - gimazium,real i dla najslabszych haupt... czesto wiaze sie to z dalekimi dojazdami itp. a dzieci te maja 10 lat :O)Przez przedstawienie tych przykladow chce tylko powiedziec, ze chyba nie ma doskonalego i bezblednego systemu- w kazdym mozna doszukac sie trudow i niedoskonalosci i ...niesprawiedliwosci. Tak to juz jest- trzeba zoptymalizowac cos co jest wielkim zywym organizmem pelnym sprzecznosci, trzeba to zrobic ze swiadomoscia, ze i tak ZAWSZE naruszy to czyjes interesy!!! :O)
UsuńNasze dzieci poprzez wymagania od pierwszych lat nauki narażone są na stres i nerwice. Przykro mi to stwierdzić, może nie powinnam , jako nauczyciel, ale tak jest. Szczególnie pod górkę maja dzieci z dysfunkcjami. Taki maluch przeciętnie - 5 - 6 godzin pracuje w szkole i potem jeszcze ze 4 w domu. razem około 10 godzi, kiedy dorosły zwykle 8 godzin dziennie. Nikt nauczycieli nie słucha. Tam u góry wymyślają tylko i wymyślają, następnie rozporządzenia i wcielamy w życie! A polski nauczyciel wychodzi z założenia - każą - to trza robić. I męczy siebie i dzieci! Najważniejsze są wyniki, słupki, porównania - pieprzona statystyka. Gdzie w tym dziecko?
UsuńCube-home, nie wiem, w jakim landzie mieszkasz, byc moze sa roznice miedzy landowymi systemami szkolnymi, choc wierzyc mi sie nie chce. U nas bylo tak, ze dzieci urodzone w pierwszym polroczu, czyli do 30 czerwca, szly do szkoly razem z urodzonymi w drugiej polowie poprzedniego roku. Bylo to zalezne od zaliczenia testow wstepnych, jesli dziecko ich nie przedzlo, szlo do szkoly rok pozniej (to, o czym pisala Dorota).
UsuńOd samego poczatku dzieci pisaly normalnie, nie drukowanymi literami, to dla mnie cos nowego. Albo program zostal zmodernizowany, bo moje corki juz dosc dawno szkoly pokonczyly. Od razu tez pisac musialy tak, jak trzeba i pisanie fonetyczne uznawane bylo jako blad, a od 3 klasy mialo wplyw na ocene.
W kazdym razie w naszym przypadku dwie corki (z kwietnia i maja) poszly do szkoly wczesniej, a ta z wrzesnia pozniej. Dwie z nich chodzily do zerowki, jedna w przedszkolu, druga w szkole. Trzecia z biegu poszla od razu do pierwszej klasy, tuz po naszym przyjezdzie do Niemiec. Wszystkie trzy zaliczyly jeszcze 2-letnia orientierungsstufe (odpowowiednik polskiego gimnazjum), ktora pozniej zlikwidowano.
Powiem jedno, w Japonii edukacja zaczyna sie od 3 roku zycia, zapewne z poczatku jest zabawowa, ale dzieciaki ucza sie od razu pewnej dyscypliny, ktora sie przydaje w pozniejszym zyciu.
Reasumujac, rozpoczecie szkoly od 6 lat nie jest niczym strasznym, pod warunkiem, ze szkoly sa na to odpowiednio przygotowane.
Mozesz wierzyc lub nie- Twoja sprawa... mieszkam w NRW dokladnie w okolicach Leverkusen. Polecam na potwierdzenie moich slow artykul w DER SPIEGEL 25/ z 17-06-2013 pt: WAUM UNSERE KINDER NICHT MEHR RICHTIG SCHREIBEN LERNEN.Cala edukacja wczesnoszkolna opiera sie na reformie "Lesen durch schreiben" Jürgena Reichena. Nie wiem w jakim wieku sa Twoje dzieci, ja mam corke, ktora 31-08 skonczy 9 lat...
Usuńpozdrawiam
anna
...jeszcze dodam Pantero, ze u nas sa roznice w prowadzeniu szkol juz na poziomie naszego Kreis... np. niedaleko nas sa dwie szkoly, w ktorych pierwsze klasy ucza sie wspolnie z drugimi na sporej czesci zajec- ma to na celu wylonienie dzieci bardziej zdolnych i w ich przypadku przesuniecie o rok wyzej (szkola w Dierath i EMA w Hilgen)...a co dopiero na poziomie landow.
UsuńPrzepraszam autorke bloga, bo dyskusja ta teraz nieco zboczyla na zagraniczne tory, ale przeciez szesciolatki sa takie same na calym swiecie ;O)i mysle , ze to dobry przyklad do dyskusji.
Oczywiście, że są. Z ogromną ciekawością przyglądam sie tej dyskusji. Interesują mnie rozwiązania oświatowe w różnych państwach. Buziaki zatem dla Was obu
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń...edukację mojej jedynej Córci mam już dawno za sobą, ale to co piszesz ma sens. Każde dziecko rozwija się w innym tempie, są sześciolatki łapiące wszystko w mig i poważniejsze jak na swój wiek, ale są też dzieciątka, którym rok rozwoju poza szkołą jest bardzo potrzebny. Przykład; Kacper, syn mojej koleżanki jest nazwijmy to rozedrgany, woli się bawić niż skupiać, Wiktoria, córeczka sąsiadki sama z siebie nauczyła się już pierwszych liter i cyferek...Wniosek? Jasny...
OdpowiedzUsuńSerdeczności:)
Dokładnie tak! A pchanie na siłę dziecka w OBECNE realia szkolne - dla mnie jest bez sensu! Dzieciak tylko nerwicy się nabawi.
Usuń...właśnie...!
UsuńBez względu na dojrzałość nie posłałabym dziecka rok wcześniej do szkoły, jeśli mogłoby pójść rok później. Do czego ma się śpieszyć?! Wymienić rok beztroskiego dzieciństwa na rok więcej użerania się z bezrobociem i problemami życiowymi?! Nie zrobiłabym tego swojemu dziecku za nic.
OdpowiedzUsuńNiestety, ja niegdyś popełniłam ten błąd! Dzieciństwo trwa bardzo krótko. A beztroskie dzieciństwo - króciuteńko! Do wyścigu szczurów - zawsze zdążą.
UsuńW pełni zgadzam się z Tobą Dorotko. Co prawda dzisiejsze realia szkolne są mi nieznane (moje dzieci są już dorosłe) ale zupełnie nie podoba mi się zmuszanie do posyłania takich maluchów do szkoły. Moja córka też poszła do szkoły rok wcześniej. Między nią i synem jest tylko 14 miesięcy różnicy i w pewnym momencie prawie go dogoniła umiejętnościami. Musieliśmy jednak przebrnąć przez całą serię różnych psychologicznych testów. Ale dzięki temu utwierdziłam się w przekonaniu, że nie popełniam błędu. Z perspektywy czasu mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to była dobra decyzja. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńOwa seria testów miała stwierdzić,czy córka osiągnęła dojrzałość szkolną. Osiągnęła - zatem świetnie sobie poradziła. Gdyby jednaj nie osiągnęła nie wydano by zgody na podjecie nauki. A teraz .... teraz... ech!...
UsuńJa jak miałam sześc lat..a jeszcze pamiętam jak to było..to na pewno do szkoły nie chciałam iść!
OdpowiedzUsuńChciałaś się bawić - to naturalne.
UsuńZgadzam się z Tobą w każdym słowie. Dorzucę do tego nauczycieli języków, którzy nieprzygotowani do pracy z taką dziatwą robią taką krecią robotę, że później do matury ja mam z tego kupę kasy, a przecież nie każdego stać na prywatne lekcje. Zauważam też wśród rodziców jakąś dziwną potrzebę wpakowania dzieci w sam środek wyścigu szczurów "moje dziecko musi pójść do najlepszej podstawówki, najlepszego gimnazjum i MUSI zacząć uczyć się języka obcego". Kilka lat zajęło mi wypracowanie metody, w oparciu o różne materiały i moją własną twórczość, żeby takie małe dzieci nie uczyły się u mnie 'za karę".
OdpowiedzUsuńOj, do tego worka jeszcze wiele "kwiatków" można by wrzucić, np katecheci - jedna zadała ośmiolatkom napisać recenzję artykułu z "Małego Gościa".
UsuńA jest obowiązek posiadania Małego Gościa, czy dostarczyła go klasie? Oraz skąd ośmiolatek ma wiedzieć, co to jest recenzja? Znowu zadajemy zadania domowe rodzicom?
UsuńA coś ty! Na moje pytanie, czy nauczyła dzieci pisać recenzje, bo ja nie uczyłam, nastąpiła obraza majestatu i sugestia,że jej autorytet podważam.
UsuńNa co, ja - że najpierw autorytet trzeba mieć,żeby móc go podważać.
Na szczęście owa pani już u nas nie pracuje. Przynajmniej te dzieci mają problem z głowy.
Moja córci na szczęście to już nie dotyczy , idzie do drugiej klasy zgodnie z wiekiem , od sześciu lat aby dzieci uczęszczały do szkoły dla mnie mamy trójki dzieci to jest zdecydowanie za wcześnie.
OdpowiedzUsuńOwszem za moich czasów , zdarzało się że jakieś zdolne dziecko, zaczynało swoją edukację wcześniej, ale ta dzisiejsza forma, jest zła.
Nie na temat wprawdzie , ale mój syn zaś idzie do pierwszej gimnazjum , obawy mam wielkie ,jako matka oczywiste ,złe towarzystwo, ale też, jak się odnajdzie.
Uważam że kiedyś czyli za moich czasów , te osiem klas podstawówki było najlepszym wyjściem ,przez te dwa lata byłoby więcej, czasu aby wybrać dalszą edukację , a teraz znów chcą gimnazja likwidować (ponoć).
Pozdrawiam Dorotko , jak widać temat rzeka ....
Ilona
Mnie też system ośmioklasowy odpowiadał. Wydawało się, iż się sprawdzał, Dlatego zupełnie nie mogłam zrozumieć, dlaczego został zmieniony.
UsuńFantastyczny tekst, brakuje takich racjonalnych wypowiedzi w debacie o polskiej szkole:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńPomijając ostatnie, wytłuszczone zdanie, w którym na podstawie jednostkowej tezy formułuje się wniosek ogólny na dodatek w całkiem innej kwestii, powiedziałbym że wywód nie pozbawiony logiki, a co więcej merytorycznie też byłoby trudno z czymkolwiek polemizować. Mnie też wnerwia, gdy cała dyskusja sprowadzana jest przez Ministerstwo do poziomu ważkiego problemu, czy szkoły dysponują odpowiednio niskimi sedesikami i czy zakupiły misie pluszowe. Nikt kto ma dzieci nie instaluje w domu dziecinnego sedesu, a rzecz stoi od samego początku na głowie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z krainy Loch Ness :-)
Cóż, reformy wprowadzane w szkole nie uprzyjemniły nikomu ani pracy, ani nauki. Stąd wolałabym,aby najmilej panujący nam rząd nie dotykał więcej tej branży. Zaufania do niego nie mam! I tyle!
UsuńBosze ... tylko mi oczu nie wydrap :-))))))) Przecież wszyscy ludzie na całym świecie, a nawet w okolicach kochają Wielkiego Przywódcę, a ci bardziej przezorni już uczą się Jego życiorysu na pamięć
Usuńhehehehehe :-) Co wniczym nie zmienia faktu, że w kwestiach oświatowych masz rację.
Buziak z krainy Loch Ness :-)
O oczy możesz być spokojny, właśnie pazurki przypiłowałam. hi, hi, hi...
UsuńNo i bardzo dobrze :-) Najgorsze Dorotko jest to, że za moment w ramach tzw. rekonstrukcji rządu, któremu jak się zdaje już nic nie pomoże, bo np. w Stolicy Betonu Pani Prezydent na sto procent polegnie, bo dokładnie wszyscy już mają tego wszystkiego dosyć - pojawią się nowe osoby, z tzw. inwencją i pomysłami. Problem w tym, że oświata to system, którego skutki widać dopiero po iluś tam latach i nie jest to obszar podatny na ciągłe eksperymenty. Jeszcze gorsza sprawą jest jednak to, że Twój blog (chyba nazbyt mocno obciążony grafikami) ledwie się już przewija :-(((((
UsuńBuziak z krainy Loch Ness :-)
Usunęłam niektóre grafiki - lepiej?
UsuńOwszem, w sposób zauważalny tak :-)
UsuńCo szkoła, to inna.
OdpowiedzUsuńCo uczeń, to inny.
Tego tam na stołkach jeszcze nie pojęli :(
A szkoda!
Usuńzgadzam się z Toba Dorotko. u nas jest tak zawsze. najpierw ustawa na papierze, a potem dłuuuuuugie przygotowania techniczne. wymyślać i teoretyzować łatwo, a zrobić cos od początku do końca to inna sprawa.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Tylko tym razem chodzi o małe dzieci, którym można wyrządzić krzywdę.
OdpowiedzUsuńŚwięte słowa !!!
OdpowiedzUsuńPopieram cię w każdym calu!
I wśród siedmio i ośmio latków zdarzają się dzieciaki niedojrzałe do szkoły a co dopiero sześciolatki...
Dokładnie tak! A dziecko na starcie skazane na niepowodzenie uraz do szkoły będzie miało zawsze, dalej niską samoocenę... szkód psychicznych wiele, wiele, wiele, które później zbierają swoje żniwo w dorosłym życiu.
UsuńNIe wiem tak naprawdę w jakim zawodzie pracuje pani Zawadzka, ale jesli jest tylko opiekunką to raczej nie jest ekspertem w tej sprawie. Chyba najwięcej do powiedzenia w tej kwestii powinni mieć nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej. Miałam kontakt z klasami, w których były sześciolatki i ja też zauważyłam, iż jedne osiągnęły dojrzałość szkolną i bardzo dobrze sobie radzą i czują się w szkole, a inne zupełnie się w niej nie odnajdują, widać po nich, że to jeszcze dzieci, które powinny zostać w przedszkolu. Wielu rodziców poszło na łatwiznę i nieco bezmyślnie wysłało swojego sześciolatka do szkoły bo szedł też o rok starszy syn.
OdpowiedzUsuńPani Dorota Zawadzka jest psychologiem.
UsuńWitam po dłuższej przerwie urlopowej.
OdpowiedzUsuń"ALE TEN RZĄD LEPIEJ NIECHAJ SIĘ TEGO NIE PODEJMUJE. WYSTARCZAJĄCO CHAOSU "
Dokładnie tak, ja poszłam do szkoły od sześciu lat ale
ja bardzo chciałam.I tornistry były bardzo lekkie . Teraz dzieci maja plecaki jakby kamienie nosiły.Ja szkołę wspominam z łezka wzruszenia.
Moje uczące wnuczki inaczej myślą.
Pozdrawiam serdecznie.
Dla wielu dzieci współczesna szkoła jest po prostu karą.
UsuńCałkowicie się z Tobą zgadzam:każde dziecko jest inne,znam dzieci które poszły do pierwszej klasy i radzą sobie bardzo dobrze,ale znam też które w żadnym przypadku iść nie powinny:szkoda że te wszystkie ustawy i zarządzenie tworzą ludzie,którzy nie zawsze się na tym znają:i nie chodzi tylko o szkolnictwo:))))Pozdrawiam serdecznie:))
OdpowiedzUsuńOj, prawda, prawda!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNarobiłam literówek, bo temat mnie rusza. Niżej wersja po redakcji :)
UsuńDorotko! w pełni się z Tobą zgadzam. W dodatku Ty akurat masz tę wiedzę i doświadczenie, a pomyśl ilu jest młodych nauczycieli, którzy nie odebrali starannego wykształcenia i przygotowania do zawodu. Ja robiłam specjalizację nauczycielską w 1999 roku i dopiero miesiąc przed wydaniem skierowań na praktyki na UW profesorowie zorientowali się że są trzy stopnie a nie dwa. Do gimnazjum przeszkolili nas w trybie eksternistycznym... Ja miałam szczęście kończyć 5-letnie magisterskie i 2-letnie podyplomowe logopedyczne. Moja wiedza jest wyższa niż ludzi kończących te same kierunki obecnie. Rząd chce napędzić składki do ZUS-u za lat kilkanaście, a obecnie myśli, że jest to sposób na obronę etatów nauczycielskich w szkołach. Szkoły jednak nie są gotowe na tak małe dzieci. To absurd, ale oni tego nie widzą. Autorytety takie jak p. Zawadzka prawdopodobnie naginają swoje poglądy, bo jest to ich być, albo nie być. Wiadomości nie są przekazywane w sposób rzetelny, nie ma wolnych mediów, cenzura jest większa niż kiedyś, stacje tv są uzależnione od partii rządzącej. Robią ludziom papkę z mózgu. Rodzice młodzi biorący udział w wyścigu szczurów uważają to za świetny sposób na zrobienie ze swojego dziecka kolejnego szczura. Ci, którzy mają mniejsze dochody cieszą się z tej opcji, bo nie muszą płacić za przedszkole. Wpadliśmy w spiralę błędu. Nie wiem, do czego to zmierza. Moje dziecko po trzech latach przedszkola i rocznej zerówki rozpoczęło naukę w wieku 7 lat. Jest ze stycznia, więc nawet posłanie go do szkoły rok wcześniej nie byłoby aż tak drastyczne. Ale emocji nie przeskoczymy. Radzi sobie świetnie, ponieważ jest na to gotowy. A w życiu dziecka jeden miesiąc to ogrom zmian rozwojowych. Powinno się o tym trąbić, mówić, pisać. Cieszę się, że poruszyłaś tę kwestię.
OdpowiedzUsuńW mojej szkole były dwie zerówki i to wspaniale wyposażone. Rodzice bez przeszkód i z wielką chęcią posyłali tam swoje sześciolatki. Wydaje mi się, że wyposażenie szkoły zależy od dyrektora i jeśli się stara, to nawet dla sześciolatków jest plac zabaw, tak jak u nas.
OdpowiedzUsuńWiele lat temu mieliśmy jedną pierwszą klasę sześciolatków, które uczyły się w normalnych klasach dla pierwszoklasistów. Lekcje trwały 45 minut i niczym nie różniły się od lekcji w zwykłej pierwszej klasie. Fakt, że wszystkie sześciolatki były niezwykle inteligentne i po skończeniu podstawówki i liceum poszły na studia. Teraz są już lekarzami, dziennikarzami, profesorami uniwersytetów, ekonomistami.
Zawsze byłam przeciwna nadmiarowi testów, bo nie można tylko na ich podstawie oceniać uczniów i nauczycieli. Poza tym po co tyle stresu przysparzać dzieciom.
Serdecznie pozdrawiam.
Oj, nasuwa mi się pytanie, kiedy to było? A znając czas mogłabym zapytać skąd dyrektor miał pieniądze? Odpowiedź na to drugie pytanie raczej znam.
UsuńW obecnym kryzysie trudno o sponsorów, niestety!
Każde dziecko jest inne... uogólnianie zawsze prowadzi do problemów...
OdpowiedzUsuńAle w naszej rzeczywistości niekoniecznie mądrzy tworzą prawo!
Cóż... pani minister pracowała przez 5 lat w szkole, uczyła matematyki. Bardzo szybko awansowała i ze szkoły przeniosła się wyżej.Tak naprawdę ni zdążyła nabrać doświadczenia. A teraz kreuje się na znawce wszelki problemów. Nawet wyniki badań nagina i fałszywy obraz podaje dla społeczeństwa. A jej poprzedniczka.... Mój boże! A my chcemy, aby mądrzy tworzyli... Mądry raczej do cuchnącego bagna się nie pacha, aby smrodem nie przesiąknąć. Zresztą i tak by go nie dopuścili, swoich przecież mają "mądrzejszych" i bardziej kompetentnych! Serdeczności.
UsuńSłuchaj popieram Cię w 100 %
OdpowiedzUsuńNie widzę powodu zmian, coś mi się zdaję, że ministerstwo pragnie się wykazać i wymyśliło!!!!
Po co to komu, bo z całą pewnością nie naszym dzieciom!!!
http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
http://kadrowane.bloog.pl/
Dzięki!
OdpowiedzUsuńMając doświadczenie w pracy z dziećmi zarówno w wieku przedszkolnym, jak i wczesnoszkolnym, a także b.dużo obserwacji z placówek, do których mnie zapraszano - podpisuję się pod Twoją opinią, Dorotko. Oraz jestem pod wrażeniem, że chciało Ci się tak rzucić swoje światło na ten temat poprzez tak długi, treściwy post.
OdpowiedzUsuńZnasz moje zdanie w tej kwestii doskonale :) Podpisuję się pod Twoimi słowami rekami, nogami i czym tylko mogę.
OdpowiedzUsuń