Jeśli wierzysz, że Ci się uda, że potrafisz, w większości wypadków rzeczywiście Ci się uda, to władza umysłu nad ciałem.

- Vernon Wolfe

sobota, 9 lipca 2011

Przygoda życia, czyli o raftingu


Człowiek uczy się całe życie i ciągle go coś zaskakuje. Nie przepadam za sportami wodnymi, za rejsami itp. Gdzieś wewnątrz mnie ukryta jest fobia, która stała się fantastyczną wymówką. Nie oznacza to jednak, że nie umiem pływać, że nie uczestniczę w rejsach. Owszem czasami daję się skusić na wodę, ale nie sprawia mi to wielkiej przyjemności. Wolę stać na pewnym gruncie i tyle. Dlatego zapewne nie interesowało mnie nieznane dotąd słowo „rafting”  .  Pojawiło się ono w ofercie mojego wyjazdu już wiele miesięcy temu. Brzmiało ładnie, więc nie pokusiłam się o sprawdzenie, co mnie czeka w związku z owym raftingiem.
Włosy stanęły mi dęba, kiedy tuż przed wyjazdem pogrzebałam w necie i zobaczyłam filmiki z owych spływów rwącą rzeką. Matko kochana! No cóż, raz kozie śmierć. W końcu mnie wyratują jakby co. I wzięłam udział.
Wręczono mi kapok, kask ochronny i wiosło. Wystroiłam się i już , dawaj na ową łódkę. Ale nie tak prędko. Do punktu spływu trzeba było jeszcze dojechać kilkanaście kilometrów. Zatem w pełnym ekwipunku wsiadłam do autobusu, co wywołało uśmieszki innych i wywołało lawinę uszczypliwości, humorystycznych naturalnie. Grunt, to podchodzić z dystansem. Zatem z humorem odpowiadałam na owe zaczepki słowne typu:
- Nie mogę się doczekać pływania, więc zamierzam popływać we własnym pocie.
W każdym razie dotarliśmy do punktu A. A tam znowu niespodzianka. Okazało się, że ową łódź trzeba przetransportować na własnym grzbiecie do rzeki. Łódź cieżka, upał wielki. Ach…
Ale udało się.
Kolejny szok przeżyłam, kiedy przydzielono nam sternika – kapitana. Matko kochana! Do innych łodzi wsiedli mężczyźni muskularni, a nam dano czternastoletniego chłopaczka, który umiał kilka słów po polsku: w przód, w tył, prawa, lewa , stop. No, ale jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. Nasza osada ośmioosobowa ze sternikiem dziewiątym wsiadła do łodzi i zaczęło się. Najpierw machaliśmy tymi wiosłami jak popadnie. Zaczęliśmy się kręcić. Chłopaczek nie mógł dojść z nami do ładu. Kiedy nas porwał prąd i rzucił na skałę, dzieciak przestraszył się nie na żarty. A my doszliśmy do wniosku, że trzeba się wziąć w garść, bo inaczej będzie źle. I niczym żołnierze zaczęliśmy zgodną grupową pracę.
Wiele było radości, chociaż niekiedy serce o mały włos nie wyskoczyło z piersi.
Po drodze spotykaliśmy inne osady i zaczynała się wojna na chlapanie. Chłopaczek wyuczył nas nawet takiej piosenki, którą chórem śpiewaliśmy:
„Fanta, cola, pepsi, my jesteśmy grupa seksi”. Potem nasza łódź była rozpoznawalna, jako ta grupa seksi.
Turcja dla fanów raftingu
Dzisiaj mogę powiedzieć, że to była niezapomniana przygoda. Dzięki tej wyprawie obudziła się we mnie dawna Dorota.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś posiadaczem konta google+ wybierz "nazwa/adres url" i wpisz swój nick lub imię. Trochę tak głupio rozmawiać z Anonimem.