Wczoraj małżonek postawił na stole kuchennym reklamówkę i powiedział smutnym głosem.
- To są dwa karpie, dostałem od kolegi z jego stawu.
- Ale po co nam karpie. Wigilii przecież nie robimy.
- Wiem, ale on dał, nie chciałem go urazić.
- Dobrze, to zrobię na obiad.
- Ale one są całe, trzeba je wypatroszyć.
- No to zrób to.
- Ja???? Kto to widział w wigilię karpia podawać! –powiedział i roześmialiśmy się, bowiem przywołał wspomnienia sprzed dwudziestu jeden lat.
Było to w wigilię. Nasze pierwsze mieszkanie. Kawalerka, całe 25m˛ z kuchnią, łazienką, pokojem i korytarzykiem. Ale dla nas to było nasze pierwsze mieszkanie i wydawało nam się takie wielkie. Oczywiście pierwszy raz urządzaliśmy w nim wigilię i zaprosiliśmy obie rodziny.
W tamtych czasach jeszcze polowało się na towar. Zatem karp został kupiony dwa tygodnie wcześniej i pływał sobie w zlewozmywaku kuchennym. Nasze dziewczynki miały frajdę. Karmiły go, nawet imię mu nadały.
Nadszedł dzień wigilii i tym samym kres życia karpia. Mówię do męża, że chciałabym go przyrządzić, ale on jeszcze pływa. Małżonek zbladł. W życiu nie uśmiercił jeszcze żadnej żywej istoty, a tutaj… Cóż, w końcu chciał być głową rodziny, to niechaj teraz zadba o to, aby karp był na stole.
Dyskretnie wyprowadziłam dziewczynki do pokoju, aby nie widziały scen drastycznych. Małżonek przystąpił do…..
Po jakimś czasie słyszę dosłownie wrzask z kuchni. Wchodzę. A tam scena niczym z horroru. Wszystko wypaćkane krwią i rybimi łuskami. Karp podzielony na dzwonki. A małżonek stoi z rękami uniesionymi do góry i krzyczy:
- Wody nie ma!
Awaria. Brak wody. My w rozsypce. A małżonek cały brudny i wściekły. A tutaj za chwilę przyjdzie rodzina. To przecież nasza pierwsza wigilia. Chcieliśmy pokazać się z jak najlepszej strony.
Wówczas padły słowa, które zapisały się w historii wspomnień naszej rodziny.
- Kto to widział, aby na wigilię karpia podawać?!
Mnie zamurowało. Stałam bezradnie z głupawą miną. Po chwili naiwnie, niczym rasowa blondynka, zapytałam.
- Czy to znaczy, że pomyliłam święta? To na które święta tego karpia się podaje?
Teraz wspominamy tamten dzień z uśmiechem. Wodę na osiedlę dowiózł beczkowóz, a kilka godzin później awarię usunięto. Ja ze wszystkim zdążyłam. Wieczerza odbyła się tradycyjnie i w niesamowicie miłej atmosferze. Oboje mężem byliśmy tacy szczęśliwi.
Nigdy więcej nie kupiliśmy żywego karpia. Ba, później kupowałam wyłącznie filety.
Osobiście nie lubię karpia.
- Wiesz co? Rodzice robią wigilię. Zawieź im te ryby, może jeszcze nie kupili. – powiedziałam. I tak też zrobiliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś posiadaczem konta google+ wybierz "nazwa/adres url" i wpisz swój nick lub imię. Trochę tak głupio rozmawiać z Anonimem.