Jeśli wierzysz, że Ci się uda, że potrafisz, w większości wypadków rzeczywiście Ci się uda, to władza umysłu nad ciałem.

- Vernon Wolfe

czwartek, 21 kwietnia 2011

Wielkanoc z tradycją


  Jestem bardzo przywiązana do tradycji, szanuję ją i staram się kultywować, jak tylko mogę. Nasza każda rodzina wypracowała sobie własną tradycję. Dzisiaj opiszę Wam święta wielkanocne w naszej rodzinie.
      W Wielką Sobotę rano malujemy pisanki. Czynność tę wykonujemy w kuchni. Każdy maluje wedle wybranej przez siebie techniki. Malujemy woskiem, farbkami, mazakami, wydzieramy i skrobiemy. Czasami wyklejamy. Nie są to arcydzieła, ale są nasze, jedyne, niepowtarzalne.
     Mąż również przystępuję do malowania jaj. On wrzuca je do łupin z cebuli. W ten sposób pomalowane jajka będą wykorzystane nie tylko do ozdoby stołuale również do zjedzenia.
     Następnie szykujemy koszyczek do święcenia. Zwykle są to dwa koszyczki, w każdym to samo. A dlaczego, napiszę o tym w dalszej części tekstu.
      Do kościoła idziemy wszyscy około południa. Jest to wydarzenie w naszej rodzinie, a  takie wspólne święcenie sprawia nam ogromną przyjemność i zacieśnia więzi.
     W Wielkanoc świętować zaczynamy bardzo wcześnie rano, bo już o świcie, 6:00.  Bierzemy oczywiście udział we mszy rezurekcyjnej. Moje dziewczyny , jak co roku, buntują się ( to już też tradycja), bo kto to widział w święta wstawać tak wcześnie. Ale nie ma się zmiłuj! Na rezurekcje idziemy wszyscy. Procesja wokół kościoła, zimny powiew wiatru budzi  rewelacyjnie.  Po mszy ludzie (uczestnicy mszy) wzajemnie składają sobie życzenia znaną formułką – Wesołych świąt! I nie ma najmniejszegoznaczenia, czy znasz kogoś, czy nie. To niesamowicie miłe i takie serdeczne.    
     Rozbudzeni, ale bardzo głodni wpadamy do domu. Śniadanie?.... Nieeeee! Jeszcze nie teraz. Na śniadanie jedziemy zawsze do teściowej na 9:00. A zatem?
…..
      Dopadamy koszyczków ze święconką, aby wrzucić coś do grającego marsza żołądka. I co roku ( to też stało się tradycją) pada ten sam tekst z ust któregoś z domowników.
- Mamo! W przyszłym roku musimy trzy koszyki poświęcić, albo jeden, ten grzybowy….
       Do teściowej na wielkanocne śniadanko zjeżdżają wszystkie jej dzieci ze swoimi rodzinami (14 osób). Najpierw dzielimy się jajkiem, składamy życzenia… i….. I na stół wjeżdża mistrzostwo wykonaniu mojej teściowej – żurek wielkanocny. Jest wyśmienity. Dlatego wszyscy proszą o dokładkę. Teść, jak zwykle ( to też tradycja) jest niezadowolony i gani nas:
- Nie najadajcie się żurkiem, bo innych potraw nie będziecie mogli zjeść.
    Ale każdy swoje wie . Teściowa nie jest mistrzem w kuchni. I oprócz tego wyśmienitego żuru niewiele potraw w jej wykonaniu  będzie zjadliwych. Chociaż kobieta się napracuje, to popytu na jej dania po prostu nie ma… Jednym kawałkiem mięsa potrafi podzielić się cała rodzina. Próbujemy, degustujemy, a głośno powielamy frazes – trzeba jeść z umiarem, albo musimy wszystkiego popóbować. Na szczęście na stole są nowalijki i sałatki, które zawsze można sobie doprawić. Nikt głodny nie jest.
     Kolejnym etapem naszego świątecznego śniadania jest „bigos”. Hm… to coś teściowie nazywają "bigosem". Ale to cośnie wygląda na bigos, nie pachnie bigosem i nie smakuje…  Jednakże zapowiedź owego ”bigosu” jest dobrą informacją dla biesiadników. Otóż tradycyjnie ów"bigos" jest ostanią śniadaniową potrawą. Nic więcej z ciepłych dań nie będzie.  I faktycznie!
- Kto chce kawy? – pyta teściowa. I znowu tradycyjnie to hasło ożywia wszystkich. Dlaczego? Za kawą na stół wjeżdżają ciasta. Teściowa w pieczeniu ciast nie ma sobie równych. Zawsze smakują tak samo i zawsze są wyśmienite. Po prostu bajka. Do ciasta nikogo nie trzeba zachęcać. Znika ze stołu w błyskawicznym tempie.
      Potem młodsze rodzeństwo mojego męża opuszcza nas, gdyż udaje się na obiad do  rodziców swojego wspólmałżonka. Przy stole zostajemy my z teściami. Moi rodzice już nie żyją.
     I tutaj zaczyna się kolejna część tradycji - Opowieści z dawnych lat. Uwielbiam ich słuchać w przeciwieństwie do moich. Ale z grzeczności wszyscy słuchają. Opowieść dobiega końca. Żebym przypadkiem o cos nie zapytała ośmioro oczu przeszywa mnie niczym sztylety. Życie mi miłe, więc nie pytam. Pytanie zostawię sobie na następne święta. I nareszcie można już wyjść. Psa przecież trzeba wyprowadzić! Też mamy ważny powód.
    Po powrocie do domu  następuje okupacja kuchni i lodówki.
W wielkanocny poniedziałek również wstajemy bardzo wcześnie. Świętowanie zaczynamy od bitwy wodnej. Do tej bitwy każdy się szykuje po kryjomu od kilka dni. Ile jest śmiechu! Uwielbiam lany poniedziałek. Z głupawych zabaw chyba się nigdy nie wyrasta.
      Potem praca. Świąteczny obiad jest u nas w domu.
Zjeżdża się cała rodzinka bliższa i dalsza , plus minus – około dwudziestu osób. Jest wesoło gwarnie i sympatycznie. Dzieciarnia biega po ogrodzie i polewa się wodą do znudzenia.Nikt nikomu na karku nie siedzi.
Mam nadzieję, że w tym roku dopisze pogoda i będziemy mogli urządzić mecz siatkówki.Po sytym obiedzie dobrze jest się trochę poruszać. A takie gry zespołowe, to samo zdrowie i przyjemność.
       A teraz wszystkim życzę zdrowych i radosnych świąt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś posiadaczem konta google+ wybierz "nazwa/adres url" i wpisz swój nick lub imię. Trochę tak głupio rozmawiać z Anonimem.