Jeśli wierzysz, że Ci się uda, że potrafisz, w większości wypadków rzeczywiście Ci się uda, to władza umysłu nad ciałem.

- Vernon Wolfe

środa, 9 lutego 2011

Czy za wszelką cenę trzeba kształcić dziecko?


Współczesny system kształcenia zakłada, że każdy Polak powinien być kształcony. Nie ma znaczenia, czy ma do tego predyspozycje i chęci, czy też nie. Obowiązkowo musi skończyć przynajmniej gimnazjum. Wiele szkół średnich obniżyło swoje wymagania – zatem każda miernota bez większych problemów może zdobyć średnie wykształcenie. Jak się trochę postara, albo będzie miała szczęście , zda maturę. Byle jaka uczelnia ją przyjmie i w ten sposób mamy całą rzeszę „wykształconych” ludzi, dla których nie ma pracy i  którzy naprawdę niewiele potrafią. Ale papier zdobyli. To jednak mniejsze zło. Tragedią jest, jeśli takie miernoty dostają posadki „po znajomości”. Jeszcze gorzej, jeśli wpycha się je na szczeble kariery, np. politycznej i…. Wystarczy.
Mamy jak mamy. Ale nie o tym chcę dziś pisać.
    Starsza i Młodsza dwie córki podobne wizualnie, a jakże odmienne. Starsza zawsze sama pilnowała swoich obowiązków szkolnych. Nigdy nie przysparzała mi kłopotów. Uczyła się doskonale. Skończyła studia. Pracuje w wymarzonym zawodzie. Radzi sobie.
    Z  Młodszą jest inaczej. Od pierwszej klasy muszę przypominać jej o obowiązkach szkolnych. Przypominałam o zadaniach domowych. Pilnowałam, żeby przeczytała na czas lekturę itd…  Straciłam cierpliwość. Bo wychodziło na to, iż tylko mnie zależy na tym, aby zdobyła wykształcenie.
     Jakieś trzy miesiące temu olśniło mnie. Przecież jedną wykształciłam. Chciała się uczyć. Czy muszę kształcić drugą, jeśli nie chce? Wezwałam Młodszą do siebie i powiedziałam:
- Jeśli nie chcesz, nie musisz się przykładać do nauki. Zaoszczędzę. Staraj się tylko przechodzić z klasy do klasy. Skończysz jakieś tam gimnazjum, pójdziesz do zawodówki. Zdobędziesz zawód, jaki sobie wybierzesz i pójdziesz do pracy. Nie wszyscy muszą kończyć studia. Ja w każdym razie więcej do nauki gonić cię nie będę.
    Słowo się rzekło. Trzeba było konsekwentnie teraz przystąpić do działania. Nie ukrywam, że cholernie się bałam skutku mojej metody wychowawczej. Kocham swoje dziecko nad życie. No, ale powiedziałam, co powiedziałam. Stało się. Nie sprawdzałam jej, nie dopytywałam, nie rozmawiałam z nauczycielami. Jej nauka, jej sprawa.
    Nadeszło półrocze. U nas wywiadówki miały być po feriach, dlatego dałam sobie i jej na luz.
    W czasie ferii przyjechała do mnie kuzynka z moją chrześnicą - prymuską.
    I dalej się chwalić sukcesami swojego dziecięcia, które na półrocze w jednym z najlepszych gdańskich gimnazjów jest pierwsza w klasie. Pogratulowałam szczerze i na tym koniec. Kuzynka najwyraźniej chciała poznać sukcesy mojej Młodszej. A ja milczę. Bo… bo nie wiedziałam, jak wypadła na półrocze. Trochę było mi wstyd. Kiedy przyznałam się do swojej niewiedzy, kuzynka spojrzała na mnie surowo:
- Czy ty jesteś zdrowa? Może masz jakieś problemy?
Ha, bo musiało być  dla niej  zachowanie  moje dziwne. Cóż….
   Wreszcie nadszedł czas na wywiadówkę. Pojechałam do szkoły. Na złodzieju czapka gore. Byłam trochę niespokojna, trochę zawstydzona. Bałam się, czy moja nowa metoda wychowawcza nie okaże się istną klapą. W końcu to szósta klasa, a ja tak odpuściłam.
Ha!
    Wychowawczyni rozdała kartki z ocenami, a potem próbne testy kompetencji do wglądu. Młodsza mnie po prostu zaskoczyła. Średnia ocen 5,31, a testy również napisała bardzo dobrze.
A jednak.
Coś zrozumiała.
   Wieczorem zapytała, czy mogłaby starać się o przyjęcie do dobrego gimnazjum.
   Sama chce! Nareszcie! Wiem, że da radę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś posiadaczem konta google+ wybierz "nazwa/adres url" i wpisz swój nick lub imię. Trochę tak głupio rozmawiać z Anonimem.